Dzień, który miał stać się początkiem niestrudzonej wędrówki w nieznane, niczym nie różnił się od poprzedniego. Yvonne przygotowywała śniadanie w zalanej słońcem kuchni. Ethan siedział przy stole, pił kawę i patrzył na kobietę, która krzątała się po pomieszczeniu. W tle słychać było głos prezentera, który odczytywał wiadomości dnia.
Przed chwilą upoważnił Yvonne do decydowania w sprawie domu; mieli pozostawać w stałym kontakcie telefonicznym, gdyby coś szło nie tak, jednak w mniej ważnych kwestiach gospodyni tego domu miała pełne prawo do decydowania nawet bez przedstawiania mu sytuacji. Umowa, na której złożył podpis wylądowała w gabinecie pod kluczem.
Musiał załatwić jeszcze jedną rzecz, zanim będą gotowi do drogi. Wyszedł z kuchni na taras. Wybrał jeden z niewielu numerów, który miał zapisany w telefonie.
- Sam, potrzebuje dwóch, pełnych kompletów dokumentów- powiedział do słuchawki bez zbędnych uprzejmości.
- Na dwa nazwiska?- w głosie Sama, nie dało się wyczuć ani cienia zdziwienia. Zresztą Ethan miał czasami wrażenie, że ten mężczyzna słyszał i widział takie historie, że już niczemu się nie dziwi.
- Nie. Dwa różne. Jeden dla mężczyzny, drugi dla kobiety, tak żeby wyglądało że to rodzic z dzieckiem. Zaraz ci prześlę zdjęcia- zakończył, czekając tylko by Sam potwierdził, że przyjął do wiadomości zlecenie zupełnie niepodobne do swojego stałego klienta.
- Dobra. Podjedziesz czy kogoś wysłać?
- Wyślij. Będę czekał. Zależy mi na czasie, Sam, zapłacę.
- Wiem, ze zapłacisz. I to dobrze- w głosie chłopaka dało się wyczuć rozbawienie.
Odłożył słuchawkę. Będzie musiał poczekać na te dokumenty, inaczej nie mają szans przekroczenia granic, a niewiadomą było dla niego jak wiele państw przyjdzie im zwiedzić, nim dotrą do celu, którego sam nie znał. Nie przeszkadzało mu to. Uwielbiał podróżować bez ograniczeń, nie wiedząc gdzie przyjdzie mu spędzić noc. Często zastanawiał się jaką przyjemność sprawia ludziom płacenie ciężko zarobionych pieniędzy za wczasy, które są zaplanowane w najdrobniejszym szczególe. Natomiast w pełni rozumiał podróżujących dookoła świata, autostopowiczów, traperów.
- Mówiłeś, że wyjedziemy rano- usłyszał zza swoich pleców.
Phoebe w białej piżamie przeciągała się na tarasie, ziewając i trąc powiekę kłykciem wskazującego palca. Uśmiechnął się na jej widok.
Zamiast odpowiedzieć na jej zawód, wskazał kiwnięciem głowy na kuchnię:
- Najpierw zjedz śniadanie. Nigdzie nam się nie spieszy możemy wyruszyć kiedy będziemy chcieli- rzekł.
- Właśnie, a ja chcę już, a nie...- urwała. Wchodząc z tarasu do kuchni jej wzrok padł na telewizor. Ethan nie musiał nawet patrzeć, wystarczyła mu fonia.
W porannych wiadomościach właśnie pokazywali reportaż z medialnej pożywki, która od kilku miesięcy powracała niczym bumerang do czołówki krajowych wiadomości. Chodziło o proces, któremu został poddany Timothy Connor w związku z zdefraudowaniem potężnej sumy pieniędzy. Sprawa była tym bardziej zaskakująca, że nie udało się wyśledzić wirtualnej trasy, przez którą przeszedł kapitał. Miliony rozpłynęły się w powietrzu.
Schody sądu zastawione były reporterami różnych stacji telewizyjnych i radiowych, ktoś zadał pytanie, obrońca odpowiadał za swojego klienta, który tylko łypał świńskimi oczkami na wszystko i wszystkich. Ethan zauważył że jedną ręką kurczowo trzyma za łokieć ładną, dojrzałą kobietę, której wzrok zdawał się przewiercać marmur sądowych schodów.
Zerknął na Phoebe, która z kolei przeszywała go wzrokiem. Podeszła do niego i syknęła, tak by Yvonne nie usłyszała:
- Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolony.
Dziewczyna wiedziała, że to właśnie twarz Tima Connora patrzyła na nią tego dnia gdy się spotkali i że to właśnie na kontach Ethana rozpłynęły się pieniądze, za które pomimo apelacji i odwołań, wyrok odsiedzi pan Connor. W gruncie rzeczy dość długi wyrok.
Ethan mu nie współczuł.
Zbył Phoebe milczeniem i zajął się wysyłaniem zdjęć na adres mailowy Sama.
- Nie rozumiem, jak możesz być tak gruboskórny. Niewinny człowiek pójdzie siedzieć, bo tobie się nie chce samemu zapracować...- Phoebe już tyle razy drążyła ten temat, wykrzykując mężczyźnie, że jest podły, tchórzliwy, aż wreszcie, że to co robi jest zwykłym skurwysyństwem, że w końcu Ethan nauczył się to puszczać mimo uszu.
Najważniejsze, że przy nim była i pomimo twierdzenia, że całe jego życie opiera się na oszustwie, to nie zamierzała przestać być jego częścią.
Tym razem jednak nie wytrzymał, ale pomimo prawdziwej batalii myśli, która odbyła się w jego głowie, powiedział tylko:
- Nie był niewinny. Może został ukarany nie za to co trzeba, ale nie był niewinny.
Dziewczyna tylko prychnęła. Na szczęście Yvonne zaproszeniem na śniadanie, odwróciła uwagę Phoebe od Ethana.
Wiedział, że przez najbliższych kilka godzin ze strony Phoebe może oczekiwać jedynie majestatycznej obrazy i pogardy, wiedział jednak, ze kiedy tylko dostanie do ręki dokumenty i przyjdzie czas by wyruszyć, piętnastolatka zapomni o moralnych dylematach.
Niestety jemu nie było tak łatwo. Wiedział i czuł, że dziewczyna często o tym myśli, łapał ją na tym jak mu się przygląda, śmiesznie marszcząc brwi w zadumie. Rozumiał jej obawy, uważał nawet, że są naturalne i dobrze o niej świadczą. Mimo wszystko, nie mógł postąpić inaczej. Gdyby odpuścił, obraz zastraszonej żony Timothy'ego Connora, stojącej obok niego, prześladowałby go do końca życia.
O drugiej popołudniu Ethan zaczął się denerwować. Pomimo tego, że zdawał sobie sprawę, iż jego zamówienie u Sama wykonywane jest w trybie ekspresowym, to oczekiwanie w pełnej gotowości do wyruszenia w drogę stawało się z minuty na minutę torturą. Tym bardziej, że ciągłe pytania Phoebe potęgowały tylko jego irytację.
- Mówiłeś, że o czternastej już będzie na sto procent- zawołała ze swojego miejsca na tarasie, kiedy tylko długa wskazówka zegara minęła dwunastkę.
Rogue nie odpowiedział. Stwierdził, że to i tak nie ma sensu.
Usiadł w fotelu i czekał. Przymknął oczy i zaczął powoli zapadać w lekką drzemkę.
- Jedzie!- krzyknęła Phoebe wskakując niczym oparzony zając do pokoju i przeskakując wokół niego z nogi na nogę. - Jedzie, jedzie, jedzie, jedzie!
Wyśpiewywała mu to słowo przez dobrych kilkadziesiąt sekund, aż wreszcie złapała go za rękę i pociągnęła. Chcąc nie chcąc, musiał wstać i wyjść na spotkanie nadjeżdżającej toyocie.
Z samochodu wysiadł młody chłopak w białym shircie, trzymający sporej wielkości żółtą kopertę. Bez słowa podszedł do Ethana, wręczył mu przesyłkę i odszedł. Phoebe z prędkością światła wyrwała mu z rąk paczkę, rozdarła papier i wysypała na stół zawartość.
- Nie wierzę!- powiedziała w końcu, oglądając swój nowy paszport.- Po prostu nie wierzę, że moją nową tożsamością jest zwykłe Kate Smith! Myślałam, że stać cię na coś więcej- burknęła z wyrzutem.
Ethan zdecydował, że przemilczy jej niezadowolenie. Jednocześnie przyszło mu na myśl, że to będzie długa i ciężka podróż, ale nie mógł się jej doczekać. Musiała dostrzec jakieś ciepłe uczucie w jego spojrzeniu, bo tylko pokręciła głową, mrucząc:
- Kate Smith... Założę się, że ty jesteś John.
Nie myliła się.
Opuszczając budynek, który przez ostatnie kilka miesięcy nawet mógłby nazwać czymś na podobieństwo domu nie wiedział właściwie, co powinien w takiej sytuacji czuć ani czego oczekują od niego inni. Phoebe wylewnie żegnała się z Yvonne, obydwóm łezka kręciła się w oku. Nie dziwił się ani jednej, ani drugiej. Przyszło mu na myśl, że sam byłby pewnie bardziej przejęty, gdyby nie fakt, że wyjeżdżają razem. On i Phoebe. Praktycznie więc zabiera swój „dom” ze sobą.
Taksówka stała na podjeździe, czekając na pasażerów. Ethan spoglądał na przystań, gdzie w blasku promieni słonecznych odbijających się od wody kołysały się jachty. Podjął decyzję, że pierwszy etap podróży odbędą właśnie w taki sposób- popłynął najbliższym promem, wycieczkowcem czy choćby kutrem rybackim w kierunku północno- zachodnim, tak jak nakazywał mu głos, który pomimo ignorancji Ethana nachalnie obijał się po jego czaszce.
Yvonne podeszła do niego, gdy Phoebe wsiadała do taksówki:
- Dziękuję, Panie Rouge. – Kiedy popatrzył na nią pytająco, uśmiechnęła się w specyficzny dla siebie sposób przy mocno zaciśniętych wargach i dodała: - Za to, że Pan sprowadził tę dziewczynkę. Odkąd mieszkam w tym domu nie było w nim tyle życia i pozytywnej energii co przez ostatnie miesiące.
Ethan pokiwał głową, odwrócił się do kobiety i ją przytulił. Nie zastanawiał się nad tym gestem, po prostu to zrobił. Od wielu lat nie poddał się tak prostej spontanicznej czynności, jak to miało miejsce właśnie w tej chwili.
Odsunął się od Yvonne ze słowami:
- To ja dziękuję, za wszystko. I do zobaczenia.
I w gruncie rzeczy nie wiedział, które z nich było bardziej w tej chwili zawstydzone. On, mężczyzna, któremu wydawało się, że przez te lata stał się nieczułym niczym głaz, czy ona, kobieta, która niemniej przeszła w swym życiu, z pozoru surowa, mająca wielkie otwarte serce by kogoś pokochać.
I tylko z pozoru tak bardzo się różnili.
Wsiadł do taksówki.
- Poproszę do portu- powiedział do kierowcy, który w odpowiedzi kiwnął głową i pogłośnił radio.
- Portu?- zapytała ze zdziwieniem dziewczyna. – Myślałam że polecimy samolotem- westchnęła.
- Co to za frajda przelecieć z punku A do punktu B samolotem?- zapytał retorycznie, unosząc brwi.
- Tak tylko nigdy nie miałam okazji lecieć- powiedziała szczerze- A chciałam poczuć się jak na filmach o terrorystach.
Jej szczerość i żelazna logika potrafiły zwalać z nóg. Ale niosły ze sobą coś, co dla Ethana było wartościowe- prosty komunikat, dzięki któremu między nimi mogła rodzić się relacja oparta na mocnych, solidnych fundamentach.
- Obiecuję, że jeszcze będziesz miała okazję- uśmiechnął się wymijająco.
Szczęście im sprzyjało. Ethan stał oparty o barierkę na lewej burcie. Widok był niesamowity- tylko Ty i woda. Ciepłe podmuchy wiatru sprawiały że czuł się jakby leciał tuż nad lustrem wody.
W Darwin trafili na ostatnie miejsca na pokładzie wycieczkowca, który Phoebe ochrzciła Titaniciem i na nic zdały się karcące, zdegustowane spojrzenia współpasażerów, kiedy wyśpiewując hit Celine Dion opowiadała z zapałem o górach lodowych.
Mieli płynąć od Darwin, poprzez Indonezję, do Indii, a potem jeszcze dalej aż do Włoch. Ethan stwierdził jednak, że 110 dni spędzonych na morzu i pokładzie byłoby niemiłosiernie nudnym przeżyciem. Ostatnie miejsca na ekskluzywnym statku kosztowały go niemało. Osobiście wolał podróżować w innych warunkach, bardziej przeciętnych niż pięciogwiazdkowe kajuty i wykwintna kuchnia świata dostosowana do życzeń gości.
Pamiętał jednak, że obiecał dziewczynie, że niczego jej nie zabraknie. I po raz pierwszy od wielu lat postawił swoje zachcianki na drugim miejscu i podjął taką decyzję, by zapewnić Phoebe maksimum tego co mógł jej zaoferować. I chociaż sam przed sobą nigdy by się do tego nie przyznał, czuł się odpowiedzialny za piętnastolatkę. Kiedy cofał się w myślach, nie mógł pojąć jak to się stało, ze ta spotkana na ulicy nastolatka była JEGO Phoebe.
- Every night in my dreams- usłyszał za sobą słowa, które przez ostatnich kilka godzin wyryły mu się już w mózgu, tak, że wydawało mu się, iż już nigdy nie będzie mógł w spokoju ducha obejrzeć Titanica. - I see you, I feeeeeeeeel yooouuu.
Phoebe zakończyła donośnym wyciem, patrząc na niego z uśmiechem.
- Zostaniesz moim DiCaprio?- zapytała.
- Możesz o tym zapomnieć- odpowiedział- Ale chodź coś ci pokażę- złapał dziewczynkę za rękę i pociągnął do barierki. Wychylił się poza nią. Znajdowali się na najwyższym pokładzie wycieczkowca, z którego wydawało się, że horyzont nie istnieje, linia morza i nieba zlewała się w jedno. Wyciągnął rękę wskazując na coś co rysowało się ciemną plamą tuż pod lustrem wody.
- Delfiny!- wykrzyknęła Phoebe, gwałtownie się przechylając. Ethan odruchowo złapał ją za ramię. Popatrzyła na niego z taką radością, z takim niezaprzeczalnie szczerym szczęściem, że Ethana zakłuło coś w środku, w sercu. Przeczucie, że chwile takie jak te są tak ulotne, tak niezauważalne, a jednocześnie mają tendencję do sprowadzania smutku. Phoebe musiała dostrzec coś w jego spojrzeniu, bo jej uśmiech przybladł. Ich wymiana spojrzeń trwała ułamki sekund, w ciągu których zwabieni okrzykiem dziewczyny zaczęli nadchodzić pasażerowie z nieodłącznymi lustrzankami, które po chwili pstrykały kilkaset zdjęć nieświadomym swojej sławy delfinom butelkonosym.
Fala szczęścia, która przepłynęła między Phoebe i Ethanem rozbiła się o szarą rzeczywistość, rozmywając się na piasku i pozostawiając za sobą jedynie pokruszone muszle.
Port w Mumbai, dawnym Bombaju powitał ich niezwykłą feerią barw i dźwięków. Ethan zmrużył oczy od zbyt krzykliwych połączeń kolorystycznych. Wydawało mu się ze cały tłum faluje w nieustannie zmieniających się dyskotekowych światłach. Na ulicach było pełno ludzi, wśród których krążyli rowerzyści, przedzierały się riksze i samochody. Ethan poczuł, ze właśnie znienawidził Indie.
Phoebe wręcz odwrotnie. Nic ją nie przerażało, wręcz przeciwnie, była zafascynowana i zaaferowana. Po chwili zniknęła z oczu Ethanowi, jak gdyby wielokolorowy tłum wciągnął ją w siebie. Pojawiła się i znów zniknęła.
- Wspaniale- wykrzyczała mu wprost do ucha, kiedy starał się złapać taksówkę, których pełno było w porcie. Mimo wszystko jakoś nikt nie kwapił się by wykonywać swoją pracę. Taksówkarze w najlepsze dyskutowali o czymś, co rusz wymachując zawzięcie rękami. Wreszcie podjechała taryfa. Ethan, lekko poirytowany wsiadł do samochodu, pociągając za sobą piętnastolatkę. Trzaśniecie drzwi i już byli w drodze. Ethan podał kierowcy nazwę hotelu, którego, pomimo tego że był oddalony zaledwie dwa kilometry od portu, ujrzeli dopiero za dobre pół godziny.
Mężczyzna najchętniej zamknąłby się w hotelowym pokoju, jednak nie dane mu było odpocząć po kilkunastodniowym rejsie. Phoebe tak długo go męczyła, aż wreszcie dał się wyciągnąć na coś co nastolatka nazwała zakupami, a dla niego było horrorem. Niektóre rzeczy widział pierwszy raz w życiu na oczy, nie mówiąc już o tym, ze o ich zastosowaniu mógł tylko snuć fantazje. Jedyną rekompensatą dla niego była radość Phoebe, która pomimo początkowemu zahamowaniu, szybko dała się porwać szaleństwu zakupów.
Wieczorem Ethan planował ich dalszą podróż. Zamówił lot czarterowy z Mumbaju aż do Anapy w Rosji. Stamtąd chciał by ostatnie sześćset kilometrów przejechali samochodem. Wiedział, ze nie będzie to zwykła wycieczka, gdyż trasa z Anapy do Mestii wiodła wpierw wschodnim wybrzeżem Morza Czarnego, następnie wgryzając się w sam środek Gruzji trasą wśród gór i parków narodowych. Wydawało mu się, że po barwnym chaosie Indii takie widoki powinny ukoić jego nerwy. A podczas podróży planował przejechać przez najbardziej znane kurorty wypoczynkowe nad Morzem Czarnym, by i Phoebe mogła nacieszyć oczy tętniącymi życiem miastami, które wiedział, że szczerze uwielbiała. W odróżnieniu od niego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz